Biegiem przez życie – mgr Paweł Miechowiczius, informatyk, wykładowca, nauczyciel

25.03.2025

Biegiem przez życie – mgr Paweł Miechowiczius, informatyk, wykładowca, nauczyciel

Pasja, determinacja i wszechstronność – te trzy słowa najlepiej opisują mgr Pawła Miechowicziusa, który z powodzeniem łączy świat akademicki z zamiłowaniem do sportu, kultury i podróży. Absolwent informatyki na Filii Uniwersytetu w Białymstoku w Wilnie, dziś wykłada na swojej macierzystej uczelni i uczy IT w dwóch polskich szkołach w Wilnie. Poza pracą zawodową angażuje się w działalność artystyczną – śpiewa w Polskim Zespole Artystycznym Pieśni i Tańca "Wilia", a jego wielką pasją jest bieganie, które doprowadziło go do udziału w licznych biegach, w tym maratonach. Nieustannie poszerza swoje horyzonty, łącząc naukę, sport i kulturę w codziennym życiu. Jak udaje mu się pogodzić tyle aktywności? Co daje mu największą satysfakcję i jakie wyzwania jeszcze przed nim?

 

 

  1. Co zainspirowało Pana do wyboru informatyki jako kierunku studiów?

Były dwa wydarzenia. Pierwsze – lekcje informatyki. Informatyka pojawiła się w moim życiu dość późno, dopiero w dziewiątej klasie. Na początku nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia – foldery, rysowanie w Paincie, Word, Excel... Fajne, ale nie miłość od pierwszego wejrzenia. Wszystko zmieniło się, gdy zaczęliśmy systemy liczbowe, a potem programowanie w Pascalu. W końcu coś, gdzie nie trzeba było wkuwać definicji, wzorów, wyjątków – kilka komend i nieskończone możliwości ich wykorzystania. A najlepsze? Praktycznie nikt z klasy tego nie rozumiał. Teraz to ja tłumaczyłem innym, tym samym, u których wcześniej przepisywałem humanistyczne przedmioty.

Mały sekret: pierwsze pieniądze (nie licząc tych od rodziców za „pomoc”) zarobiłem, odrabiając zadania domowe kolegom z klasy. Potem sumienie trochę gryzło, więc zamiast gotówki zacząłem przyjmować płatność w słodyczach.

Drugie wydarzenie – wizyta przedstawicieli uczelni w naszej szkole. Przyszli opowiedzieć, że wkrótce w Wilnie otworzy się filia Uniwersytetu w Białymstoku, a jednym z kierunków będzie informatyka. Mój najlepszy przedmiot, zajęcia po polsku, licencjat w trzy lata zamiast czterech, a na dodatek egzamin z litewskiego nie był brany pod uwagę przy rekrutacji (co było kluczowe, bo litewski był moją piętą achillesową – zresztą z innymi językami też nie było najlepiej). Innymi słowy – oferta nie do odrzucenia. Już w dziesiątej klasie byłem pewien, co będę robił po szkole.

 

  1. Jakie zmiany w dziedzinie informatyki zauważa Pan na przestrzeni lat?

Informatyka nigdy nie była tak dostępna jak teraz. Można programować, nie znając języka programowania – wystarczy układać bloczki jak klocki.

Robotyka? Też prosta. Już nie trzeba znać się na lutowaniu i dobieraniu rezystorów. Dziś robota z czujnikami można poskładać z LEGO i zaprogramować go... znowu bloczkami.

Chcesz czegoś bardziej zaawansowanego? Żaden problem. Można kodować nawet na telefonie, bez instalowania czegokolwiek – wystarczy internet.

A jeśli interesuje Cię montaż wideo, edycja zdjęć, modelowanie 3D, tworzenie gier? Masz tysiące kursów i tutoriali w sieci. Możesz nauczyć się praktycznie wszystkiego, nie wychodząc z domu. Wystarczy chcieć. I powiem szczerze – strasznie zazdroszczę dzisiejszej młodzieży. Żyją w naprawdę świetnych czasach.

  1. Jakie różnice dostrzega Pan w pracy z uczniami szkół średnich a studentami na uniwersytecie?

Podstawowa różnica? W szkole muszą się uczyć, na studiach uczą się, bo sami tego chcieli.

Najbardziej lubię pracować ze starszymi uczniami, którzy wybrali informatykę dobrowolnie. Wtedy zaczynają przypominać studentów.

Uczniowie częściej potrzebują kontroli, bo nie wszyscy czują jeszcze odpowiedzialność za swoją edukację. Ze studentami jest inaczej – tam bardziej pełnię rolę mentora niż „kontrolera”.

Zawsze staram się inspirować do myślenia i samodzielnej analizy. Studenci lepiej na to reagują – uczniowie częściej interpretują „czas na zastanowienie” jako chwilę na odpoczynek, bo przecież „ktoś inny i tak wymyśli odpowiedź”. Najtrudniejsze jest nie powiedzieć im za dużo, żeby zamiast wskazówki nie podać gotowego rozwiązania.

  1. Co skłoniło Pana do rozpoczęcia biegania? Jakie były Pana pierwsze doświadczenia z tym sportem?

Zaczęło się od karate. Od dziecka uprawiałem sport, miałem świetną kondycję. Na WF-ie zaliczałem wszystko na 9–10 (poza skokami). Ale po studiach przestałem trenować. Praca, siedzenie przy biurku... Z czasem nawet wejście po schodach stało się wyzwaniem.

Aż przyszedł moment wymiany dokumentów. Spojrzałem na zdjęcie i... nie poznałem siebie. Wskoczyłem na wagę – zamiast zapamiętanych 63 kg z czasów sportowych, zobaczyłem 85 kg. Wtedy zrozumiałem, że trzeba coś zmienić.

Najpierw dieta – zero słodyczy, zero jedzenia 4 godziny przed snem. Kilka miesięcy i waga spadła, a nowe prawo jazdy miało lepsze zdjęcie niż dowód osobisty. Ale... życie bez słodyczy to nie życie, tylko egzystencja.

Postanowiłem zmienić strategię. Odchudzanie to prosta matematyka: spalasz więcej kalorii, niż spożywasz. A że jedzenie mniej było trudne, postanowiłem po prostu więcej spalać.

Nie wiem jak, ale w tamtym czasie YouTube podrzucił mi kanał „Bieg szkodzi” (Beg Vreden). Goście biegali w ciekawych miejscach, wymyślali wyzwania, opowiadali historie. Zainspirowali mnie.

2 marca 2020, 3,7 km, 24 minuty, tempo 6:29 min/km. Koszmar. Następny bieg? Jeszcze gorszy. Cały sezon 2020 zamknąłem na 18 treningach. Ale w 2021 spróbowałem ponownie – i od tamtej pory biegam regularnie.

 

  1. Jak bieganie wpływa na Pana życie zawodowe?

To praca wpływa na bieganie – zabiera tyle czasu, że zostaje go za mało na treningi.

Ale serio: bieg to mój reset po ciężkim dniu. Wieczorem bywam wykończony psychicznie, ale fizycznie energii mam jeszcze sporo. Więc, korzystając z zasady zachowania energii – rozładowuję ciało, ładuję umysł.

Biegam bez telefonu, więc przez 1–2 godziny jestem „niedostępny”. To czas tylko dla mnie – taka forma medytacji. Znajomi i bliscy już wiedzą: jeśli nie odbieram, prawdopodobnie gdzieś biegnę.

Co do wydajności w pracy – trudno powiedzieć, bo biegam wieczorami. Ale jedno wiem na pewno: weekendy stały się dłuższe. Wcześniej lubiłem wylegiwać się do południa, teraz zaczynam sobotę i niedzielę od biegania.

 

  1. Jakie przygotowania są niezbędne, by wziąć udział w maratonie?

Mały sekret: maraton może przebiec prawie każdy. Oczywiście nie mówię o jakimś spektakularnym czasie ani o starcie „z kanapy”, ale pół roku regularnych treningów i jesteś gotowy. Wymagania? Dyscyplina i przynajmniej 7 godzin snu dziennie. Z tym drugim mam problem, ale staram się poprawić (z różnym skutkiem).

Jeśli jednak chcesz pobiec szybciej, sprawa się komplikuje. Teraz przygotowuję się do maratonu w Rydze pod koniec maja. Cel: poniżej 3:20, a najlepiej 3:15. Mam 16-tygodniowy plan treningowy – każdy dzień rozpisany co do kilometra, tempa i intensywności. Pierwszy raz podchodzę do przygotowań aż tak poważnie.

Czy łatwo się tego trzymać? Z moim stylem życia to spore wyzwanie. Dziś, na przykład, miałem niezaplanowane spotkanie, więc musiałem zrobić trening wcześniej… kosztem obiadu.

A sam maraton? To zawsze wyzwanie – fizyczne i psychiczne. Pierwsze 30 km biegniesz nogami, kolejne 10 – głową, następne 2 km – sercem, a ostatnie 195 m – ze łzami w oczach. I to właśnie te 10 km „mentalne” są dla mnie najtrudniejsze.

Wtedy pojawiają się myśli: „Po co ci to?”, „Już ci źle, po co się męczysz?”, „Zwolnij trochę, wynik nie jest taki ważny”. Zaczynasz liczyć, czy nawet przy gorszym tempie dasz radę zmieścić się w swoim „planie minimum”. Każdy kilometr jest coraz trudniejszy… Ale kiedy w końcu przekraczasz metę, dostajesz medal, napój i banana – już zaczynasz planować kolejny start. Chyba jestem uzależniony, ale jakoś nie planuję się leczyć.

 

  1. Jakie marzenia związane z bieganiem chciałby Pan jeszcze zrealizować?

 Mam dwa marzenia – i podejrzewam, że nie jestem w tym osamotniony.

Pierwsze: złamać 3 godziny w maratonie.

Drugie: „World Marathon Majors” – siedem prestiżowych maratonów: Tokio, Boston, Londyn, Berlin, Chicago, Nowy Jork i (niedawno dodany) Sydney. To większe wyzwanie niż samo bieganie. I nie chodzi nawet o koszty (a są ogromne), tylko o samą możliwość startu. Chętnych jest kilkadziesiąt razy więcej niż miejsc.

Z kolegą już trzy razy braliśmy udział w loterii do Berlina i trzy razy dostaliśmy smutne maile z odmową. Ale do emerytury jeszcze daleko, więc nie tracę nadziei.

  1. Jakie doświadczenia daje Panu bycie członkiem Polskiego Zespołu Artystycznego Pieśni i Tańca „Wilia”?

Do zespołu dołączyłem prawie 14 lat temu. Przez długi czas było to dla mnie miejsce, gdzie mogłem odpocząć po pracy i zrobić taki „mentalny reset”. Świetna atmosfera, mnóstwo ciekawych ludzi z różnych środowisk, których łączy wspólna pasja.

Zespół dał mi coś jeszcze – kontakt z młodzieżą, ale w zupełnie innym wydaniu niż w pracy nauczyciela czy wykładowcy. Tutaj nie jestem pedagogiem, nie muszę nikogo oceniać ani egzekwować wiedzy.

Śpiew pomaga mi też od strony praktycznej. Emisja głosu to podstawa w pracy nauczyciela. Są dni, kiedy cały dzień prowadzę zajęcia w szkole, a potem jeszcze wykłady na uniwersytecie – i bez odpowiedniego treningu głosowego pewnie dawno bym ochrypł.

No i jest jeszcze scena. Po ciężkim koncercie, gdy widzisz zachwycone twarze publiczności, czasem nawet łzy wzruszenia – wiesz, że było warto.

 

  1. Czy jest jakieś miejsce na świecie, które szczególnie zapadło Panu w pamięć podczas podróży?

Czerwone Wierchy – szlak grzbietami Tatr od Kasprowego Wierchu w stronę Ciemniaka. Nie wiem dlaczego, ale to właśnie to miejsce pierwsze przychodzi mi do głowy. Jest tam coś magicznego. Jeśli jeszcze nie byliście w Tatrach, a zwłaszcza na tym szlaku – polecam. Widoki nie zawiodą… o ile dopisze pogoda.

Trafiłem tam trochę przypadkiem. W Zakopanem co roku odbywa się obóz matematyczny dla najlepszych uczestników Kangura Matematycznego. Kilka lat temu wicedyrektorka zaproponowała mi wyjazd jako opiekun młodzieży z Wileńszczyzny. Zgodziłem się bez zastanowienia – akurat miałem wolny termin w urlopie.

W górach byłem pierwszy raz (nie licząc przejazdu autokarem przez Alpy). I to była miłość od pierwszego wejrzenia. Komu potrzebne plaże i morza, skoro istnieją szlaki górskie?

Od tamtej pory staram się jeździć w góry co roku (z wyjątkiem czasów covidowych). W tym roku pobiegnę tam 36 km trail. Na główny maraton się nie dostałem – kwalifikacja wymaga kilku podobnych oficjalnych biegów w ostatnich latach, a dla kogoś z nizin to spore wyzwanie.

 

  1. Jak udaje się Panu połączyć bieganie i podróże?

Nazwijmy to „skomplikowaną relacją”. Problemy zaczynają się już przy pakowaniu.

Jeśli lecisz gdzieś na 2–3 dni, zazwyczaj wystarczy bagaż podręczny. Problem? Same buty biegowe zajmują 40% miejsca.

Drugi problem: zmiana codziennej rutyny. W domu biegasz wtedy, kiedy ci pasuje. W podróży? Często jedyna opcja to poranek. A ja nie lubię biegać rano.

Jeszcze gorzej, jeśli jesteś w trakcie przygotowań do maratonu. Wtedy nie możesz wypić drinka do kolacji, musisz uważać na jedzenie (zwłaszcza słodycze) i kłaść się przed północą.

Ale plusy przeważają nad minusami.

Biegając, możesz zobaczyć o wiele więcej niż zwykły turysta. Możesz zboczyć z wyznaczonych tras, zajrzeć w miejsca, których nie ma w przewodnikach. Gdy wychodzę pobiegać, nie mam konkretnego planu – tylko mniej więcej kierunek i czas, jaki mam do śniadania.

Dodatkowy atut? Niektóre turystyczne miejsca wyglądają zupełnie inaczej, gdy dobiegasz do nich o świcie, zanim obudzą się tłumy. Zobaczyć Katedrę w Strasburgu czy Bazylikę św. Piotra w Watykanie bez ludzi – warte każdej niewyspanej godziny.

A czasem bieg jest celem podróży. Bo ile można biegać w tym samym mieście? Zaczynasz szukać nowych miejsc, nowych zawodów.

W zeszłym roku, w ramach rocznicy Szlaku Bałtyckiego, chciałem przebiec maratony w trzech stolicach – Wilnie, Rydze i Tallinie. Prawie się udało. Wilno i Tallin miały start tego samego dnia, więc zamiast Wilna wybrałem Kowno, a w Wilnie zrobiłem półmaraton.

W tym roku planuję maraton warszawski oraz półmaratony w Kopenhadze i Walencji. A w przyszłości? Może uda się pobiegać w każdym kraju Europy – albo przynajmniej w jak największej liczbie.

 

  1. Czy jest coś, o czym chciałby Pan powiedzieć, a o co nikt jeszcze nie zapytał?

Nie pamiętam, czy ktoś mnie o to kiedyś pytał, ale podzielę się swoją filozofią życiową.

Róbcie to, co sprawia Wam radość i na co macie ochotę – byleby nie przeszkadzało innym. Nie macie żadnych zobowiązań wobec nikogo, jeśli sami ich nie przyjęliście.

Nie spieszcie się z dorastaniem – to dziecko w Was jest czymś bezcennym.

Nie bójcie się próbować nowych rzeczy, dopóki są zgodne z prawem. Jeśli Wam się nie spodobają, zawsze możecie przestać.

Nie bójcie się wychodzić ze strefy komfortu.

I najważniejsze: nie przejmujcie się tym, co mówią lub myślą inni. Najczęściej nie mają pełnego obrazu sytuacji i oceniają tylko to, co widzą na powierzchni.

Pamiętajcie jednak, że Wasze decyzje i działania wpływają na innych, więc warto być świadomym ich konsekwencji i szanować ludzi – nawet jeśli się z nimi nie zgadzacie.

©2022 Wszystkie prawa zastrzeżone.

W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych. Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej. Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności Uniwersytetu w Białymstoku. Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.